piątek, 6 maja 2016

Winda z piekła rodem - jeszcze jedna tajwańska straszna historia z moim udziałem

Zgłaszając się do projektu "Strasznych historii z Klubem Polek na Obczyźnie" miałam chitri plan podpytania Młodocianego o lokalne straszliwości i tak dalej. Bo przecież naTajwanie duchy spotyka się  na każdym rogu, dwa razy w miesiącu pali się dla nich sowitą kasiorę, a w Miesiącu Duchów zagęszczenie dusz na centymetr sześcienny smogu przekracza wszelkie normy i wyobrażenia filozofów oraz najstarszych górali. Zaś przesądów, tabu, zabobnów i zwyczajów Tajwańczycy wyznają tyle, że mózg staje w poprzek.

Sama pamiętam windę. Winda mieściła się w głównym gmaszysku Wendzarni i pieronem z piorunem wydźwigała mój zdychający w upale zezwłok na nawet na ostatnie, 10 piętro. I co niezwykłe - była pusta. Dlaczego niezwykłe? Bo Tajwańczycy słynący z oszczędności ruchów, windą wyjeżdzają nawet jedno (tak, dobrze widzicie - JEDNO) piętro lub kondygnację. A już dymanie piechotą wyżej niż 2 piętra po straszliwych schodach grozi niepowetowanymi i nieodwracalnymi szkodami na zdrowiu, psychicznym i fizycznym tak torturowanej jednostki. Zatem pusta winda? Nie-moż-li-we! Bez karnie stojącej kolejki długiej jak tasiemiec produkcji wenezuelskiej? Niebywałe!

I w dodatku winda działała bez zarzutu. Zatem - korzystałam z luksusu szybkiego jak błyskawica wydźwigu z poziomu 1 na poziom 10, bez zatrzymywania się co piętro, dopychania, wgniatania małych wiotkich chińskich kończynek w miękkie fałdki ciała mego, bez piorunującej mieszanki 15 różnych tanich jak barszcz perfum plus nut spoconej pachy i stopy wątpliwej świeżości okraszonej zdrowotną nutką przeżutej cebulki i inneg obiadu... Czysta rozkosz.

Aż razu pewnego przydybała mnie wyłażącą w skowronkach z tajemniczej windy - moja koleżanka Nico. Oczy jej w słup stanęły, pobladła, zafalowała bujnym biustem i nieomal omdlała.

Nico i Jocelyn - obie mają czym falować :D
- Ccccccco! Ty! Rooooobiiiisz! O matko, buddo i wszyscy bożkowie dao!
- ? Y? Windą jadę, na zajęcia, a co?
- O! Ah! Wah! Wah! Wah!
- Ale? Aaaaale? Ale co?
Spodziewałam się zwyczajowego - a nie nic, nic (czyli znów coś przeskrobałaś, ale domyślaj się sama), a tu ku mojemu zaskoczeniu Nico, wyraźnie nieswoja wydusiła:
- Bo przecież w tej windzie straszyyyyyyyyy!
Ja i duch ze szkolnego przedstawienia
- CO straszy? Widmo komunizmu, czy groźba zatrzymania między piętrami? Albo bakterie, mikroby i nauczyciele?
- No duch! Straszy! Duch!
- Jaki duch? Chyba zaduch, albo jego brak...
- Nie no, duch tej tam co skoczyła! Dziewczyny z pierwszego roku ją widziały, jak weszła do tej windy, taka rozczochrana, blada, z potarganymi włosami, że nie było widać jej twarzy, i wysiadła na ósmym piętrze!
Zrobiło mi się dziwnie.
Pamiętam doskonale pewien wieczór, gdy mnie i Kasiorka wracające do akademika po zajęciach minęły jadące w szalonym pędzie karetki wyjące co sił w trąbkach. Ale - karetka karetką, a kolacja ma swoje prawa. I o ile karetka nie blokuje wejścia do pierogarni, to po ustaniu dzwonienia w uszach wywołanego poziomem decybeli wyjca - można kontynuować konsumpcję i ploteczki.
Dopiero rano powitała nas atmosfera gorączkowego podniecenia, w Wendzarni wrzało niczym w ulu, a podekscytowane szepty zagłuszały nawet sielską melodyjkę dzwonka. Nikt o niczym nam rzecz jasna nie powiedział, ale po południu byłyśmy już zapoznane z ocenzurowaną, anglojęzyczną wersją wydarzeń.
Otóż - studentka wieczorowych studiów dla pracujących wyszła sobie z zajęć, weszła na galeryjkę łączącą budynek Q z budynkiem Z i po wspięciu się na solidną betonową barierkę - skoczyła. I to skoczyła tak udatnie, że zamiast zginąć na miejscu, to połamała sobie kręgosłup i w stanie przytomnym acz sparaliżowanym nieodwołalnie i nieodwracalnie została odwieziona do pobliskiego szpitala.
A ponieważ w szkolnej społeczności, która owej dziewczyny nie widziała na oczy ale była doskonale poinformowana o wszystkim pojawiła się fama, że owo samobójstwo nie było samobójstwem, bo na murku-balustradzie jakoby znaleziono komórkę niedoszlej denatki oraz jej bidonik, więc niechybnie ktoś ją zepchnął... Tożsamość owego ktosia, jak i motywy kierujące jego dłonią oczywiście rozpleniły się rozlicznie, inspirowane rzecz jasna arcynaukowymi dowodami i poszlakami, po części wyssanymi z palca a po części podpatrzonymi w popłudniowych telenowalch. Była tam i ciąża, i szantaż, i pieniądze, i były chłopak, i była dziewczyna obecnego chłopaka, i tajemniczy nieznajomy, i mafijne porachunki, i zazdrosna przyjaciółka, dziada z babą tylko brakowało.
Ploteczki i pogłoski szumiały do końca naszego semestralnego pobytu, dostarczane nam wybiórczo przez koleżanki, których grono topniało wraz z przygasającym blaskiem naszej egzotyczności made in Poland na rzecz nowoprzybyłych wymieńców z krajów tak wspaniałych i pożadanych jak Francja -elegancja i najwspanialsze na świecie USA. Generalnie wyjechałyśmy z niedosytem informacyjnym, który jakoś nie powodował mimo wszystko bezsenności z racji swego istnienia.
Wenzao - widać i galeryjkę pomiędzy tym wysokim a tym z lewej
Gdy wróciłam po wakacjach - zamiast dziury wybitej w szklanym zadaszeniu, na które spadła niedoszła samobójczyni, straszyły nowe tafle czystego szkła, jeszcze nie steranego ostrym słońcem, wściekłym tajfunowym wiatrem oraz dzikim zanieczyszczeniem powietrza. A o dziewczynie, która na nim wylądowała mówiono niechętnie i szeptem - że po wielu tygodniach odzyskała przytomnośc ciała, ale nie umysłu, i sznurowano usta na amen w wykonaniu szkoły sióstr urszulanek.

Po czym - jak się okazało, dziewczyna w formie wędrującej niespokojnej duszy zaczęła objawiać się w windzie...

Nie wiem jak to robiła (zapewne agent Mulder miałby kilka sugestii), bo według wiarygodnych źródeł informacji takich jak w miarę sensowna Nauczycielka Ye - dziewczyna przeżyła. Na uczelnię nie wróciła, policja zamknęła sprawę, rehabilitacja trwa. Studentki tajwańskie zaś to rodzaj szczególnych histeryczek, podniecających się niezdrowo czymkolwiek, byleby było jakąś intrygującą odmianą od monotonii codziennego zakuwania i braku funduszy na najnowszy gadżet LuiVitą (tak, potwierdzam). Więc historiami rozbudzającymi wyobraźnię ogółu nie należy się przejmować - zarówno w kwestii płomiennych romansów, skandali moralno obyczajowych jak i duchów z przyzwyczajenia negujących mozliwość korzystania ze schodów.
Windą jezdziłam dalej, pławiąc się w luksusie samotności - do końca semestru, dbając o to, by nikt mnie nie widział, bo grono windo-duchów mogłoby się powiększyć o biedne studentki zmarłe na zawał na widok mojej żywej powłoki doczesnej raźno wytuptującej z nawiedzonego udogodnienia cywilizacyjnego... 

Ale - nigdy nie odważyłam się z niej skorzystać po zmroku...


7 komentarzy:

  1. Ty to masz przygody i doświadczenia. Czasami wydaje mi się, że na dwóch różnych wyspach mieszkamy ;-) Ale fakt faktem - wszystkie uniwersyteckie windy są przepełnione i często boję się, że zlecimy z hukiem, bo najnowsze to te windy nie są...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha mieszkamy :) bo ty na polnocy a ja n poludniu A am i smaki inne (ten cukier na kotletach....) i jezyk inny (niby chinski a bardziej tajwanski) i ludzie ponoc inni. Tylko seven eleven ten sam :)

      Usuń
    2. PS ja bym się bał co by się stało w takiej przepełnionej windzie przy 5-6 w skali richtera

      Usuń
    3. Budda czuwa. Albo cały zastęp tajwańskich buddów wszelakiej prowiniencji...

      Usuń
  2. Kto ma numer do tajwańskiej sekcji ghostbustersów?
    A z historią spóźniłaś się dokładnie 7 miesięcy i 23 dni :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawa historia, przynajmniej będzie co wspominać ;)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...