czwartek, 19 lutego 2015

Kuchenne rewolucje randkowe - część druga

A zatem - zostawiłam was z rumieńcami ekscytacji w momencie gdy płakałam jak bóbr nad swym pechem, niedolą i marnością żywota, bo kucharz imieniem Haakon zachował się w sposób ogólnie niby grzeczny acz obraźliwy dla mego kiełkującego seksapilu (który to seksapil rzecz jasna momentalnie uwiądł). Innmi słowy, trafiłam na jednego jedynego cholernego romantycznego i porządnego chłopca w tym zakątku świata, który zamiast łapczywie i entuzjastycznie rzucić się na moje chude udka i dietetyczne żeberka - postanowił być gentelmanem, zaraza franca mór i trąd.


Następnego (a raczej później tego samego paskudnie rozpoczetego poranka) dnia rumieńce wróciły mi na policzki, a skarpetki usztywniły się z radości - albowiem smsa dostałam. Rzecz jasna odpisałam i konwersacja via łączność komórkowa trwała w najlepsze, nawet Chińczycy przestali mnie wk..wiać i ich wybryki kwitowałam pobłażliwym uśmieszkiem z kręceniem głową (no wiecie, panie dziejku, co te żółtki nie wymyślą...), niczym bezstresowe matki bezstresowych bobasków.
Tak wiem, będę kiedyś miała swoje dzieci to zrozumiem.

Oszczędzę wam wypocin na poziomie pamiętniczka cnotliwej gimnazjalistki piszącej konkuroswe wypracowanie o problemach pierwszej miłości młodzieży (doskonale orientujecie się bowiem, że gimnazjalistki cnotliwe wyginęły chyba z jednorożcami w plejstocenie, a pierwsze miłości obecnie zaliczane są chyba w okolicach grupy starszaków) i nie będę cytowała co kto komu powiedział i jak odpowiedział W każdym razie do ćwierkających makolągw dołączyły radzieckie amorki z gołymi dupkami i sytuacja się rozwijała na tyle, że nawet zaplanowałam woskowanie okolic strategicznych i zakup koronkowych stringów w kolorze strażackim.
A potem na norweskim lotnisku straciłam łączność z moją norweską komórką ( a w polskiej rzecz jasna nie miałam kontaktu do mego mniamniuśnego, jędrnego itp).
Zmordowana Chi,ńczykami - wróciłam do domu  na krótkie wakacje i rozpoczęłam wzychanie z marudzeniem i smęceniem na temat tego tam przystojnego i w ogóle. Biedni moi znajomi... Co ciekawe - i paskudne - nie mogłam liczyć na ani trochę zrozumienia czy wspołczucia, bo komu nie opowiadałam smutnej historii niedoszłej konsumpcji - zamiast okazywać empatię, nawet fałszywą - turlał się ze śmiechu. Ewentualnie (część żeńska i bardzije konserwatywna) oburzano się nieco, że tak na pierwszej randce, no kto to widział! Po czym - turlano ze smiechu i klekano w spazmach chichotu.

Komórkę całe szczęście namierzyłam (w Norwegii tak archaicznego szajsu nie kradną) i kilka tygodni poźniej dogrywałam detale kolejnej randki z kucharzem gdy znów zawitam do portowego miasta.

Padło na "spacer". Bo okolica taka piekna, romantyczna i intrygująca. No to jak spacer po okolicy, to enturaż musiałam mieć odpowiedni, randkowy znaczy się. Żadnch trekkingowych trepków, wełnianych skarpet, wiatroodpornych kalesonów, kurtki z kapturem i szalika - no bo przecież trzeba mieć spory astygmatyzm, by za "interesującą, romantyczną, piękną" uznać okoliczną panoramę łysych, kamienistych wzgórz z rzadka porośniętych jakimiś skarłowaciałaymi drzewkami odbywającymi na tym wygwizdowie chyba karę za grzechy poprzednich wcieleń.

Zwłaszcza, że miasteczko choć niewielkie - poszczycić się może kilkoma fajnymi uliczkami, zakątkami i knajpkami z ogródkiem ogrzewanym kwarcówką. 

Otóż moi państwo - kucharz niestety okazał się cierpieć na norweski astygmatyzm wraz z percepcją zniekształconą różnicą kulturową i przegonił mnie po okolicznych szlakach spacerowych "romantycznych i intrygujących". I bezpiecznie pozbawionych jakichkolwiek krzaków, w których mogłabym dokonać zamachu na jego cześć i zawartość spodni. 

Za to w obliczu takiego krajobrazu, wicher świstał mi romantyczne melodie wpadając obficie wyciętym dekoltem, penetrując pępek i wypadając tuż za rąbkiem spódniczki mini, eksponującej z lekka trzęsące się nóżki. A piekną i intrygującą nutę wygrywał wichrzyk, podwiewający mi spódniczkę mini, zakręcający na pępku w tornado i wypadający dekoltem wykrojonym z fantazją, mierzwiący mi włosy (całe szczęście- makijaż sobie odpuściłam...).
Tak. W każdym razie, oprócz tego że niemal uświerkłam - to spacer ciekawy był... Kucharz bowiem,w harmonii z dziką przyrodą zachowywał się również dziko. Konkretnie to jak dzik, albo inny biedny osaczony leśny lud. Znaczy - odpowiadał monosylabam, gapił się spode łba, mruczał coś pod nosem, w oczach miał nieomal paniczną chęć rzucenia się z najbliższej skały do morza, noż kuffa - kompan jak ta lala. Gdyby nie fakt, że pojechaliśmy za miasto, a do najbliższego przystanku było z 5 kilometrów w niewiadomym kierunku - to bym się pożegnała i pognała precz w tak zwane pissdu. A tak to zastanawiałam się tylko co to za buraczany troll i co zrobił z tym wesołym podkuchennym który tak niedawno wykrawał z marchewki i pietruszki bukiety różyczek na moją cześć???

W końcu chłopina przyparty do muru (a raczej do braku krzaków, w których mógłby się skryć) się trochę rozkręcił - temat zszedł na podróże po Azji i jedzenie - więc z piersi buraczanego trolla skalistego zaczęły wreszcie wydobywać się ludzkie głosy - a mi od jego opowieści ślinka ciekła, mieszając się z oboma wiatrami uparcie hulającymi w okolicy stanika push-up. Potem okazało się, że oboje nurkujemy, i tak jakoś z górki - z gburowatego guźca wyskoczył całkiem miły chłopak, co więcej - z nienaruszoną (pomimo huraganowego zefirka) rozkudłaną fryzurą na mangę. Który to chłopak na zakończenie spaceru po rześkich krajobrazach wydusił:
- Yyy, no teges, a może następnym razem wpadniesz do mnie na kolację, to ci pokażę jak gotuję?
Tak, i kolekcję znaczków też. Albo motyli. Nieważne.
Juppi!



A o trzeciej randce opowiem wam jutro - bo w końcu pamiętnik pensjonarki musi być rozwlekły i egzaltowany, nieprawdaż?

PS. Zdjęcia pochodzą z trzech norweskich miast. Nagroda specjalna dla tego, kto poda poprawnie wszytskie trzy, nagroda pocieszenia dla tego, kto rozpozna dwa :D.

7 komentarzy:

  1. Czekam na ciąg dalszy!!!:)

    A tymczasem stawiam na następujące miasta:
    Bergen, Hardangervidda, Oslo

    Magda

    OdpowiedzUsuń
  2. No i co dalej...? :)
    Kinga

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekamy niecierpliwie!!!!!!!! Ana

    OdpowiedzUsuń
  4. czwartek, 19 lutego 2015
    "A o trzeciej randce opowiem wam jutro - bo w końcu pamiętnik pensjonarki musi być rozwlekły i egzaltowany, nieprawdaż?"

    ...zazdroszczę. Też chciałabym aby moja doba trwała 72h....

    Ana

    OdpowiedzUsuń
  5. Czy u Ciebie czas do "jutro" trwa dłużej niż u nas? ;) Ależ nas trzymasz w niepewności co do dalszych losów tego romansu ;D
    Kinga

    OdpowiedzUsuń
  6. Zagapiłam się.Miało pojawić się automatycznie gdy będę w pracy - ale niestety, nie wyszło. Zatem nadrabiam. Dużo krwistych szczegółów, parę zdjęć i jeszcze więcej egzaltacji pensjonarskiej!

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...