czwartek, 26 czerwca 2014

Plucie a sprawa życia i śmierci

Powszechnie wiadomo, że Azjaci (a zwłaszcza Chińczycy) trącą buractwem i plują na potęgę. Zaiste, nawet na cywilizowanym Tajwanie powszechny jest widok zwłaszcza starszych panów w kwiecie wieku, obficie wyduszających flegmę spod serca i z rozmachem charkających w miejscach publicznych.

Dlaczego Chińczycy plują? Dlaczego plują Tajwańczycy?
Obyczaj serdecznego charania wywodzi się z Chin i ma całkowicie uzasadnione podłoże. Nad Chiny notorycznie zawiewa silny wiatr z północy, niosący piach poderwany z mongolskich pustyń. Dociera ów wiatr z molekułami nawet do Honkongu (sprawdźcie na mapie odległość :OO) - dobrze pamiętam niepokojąco pomarańczowordzawe niebo o nieziemskim odcieniu marsjańsko - apokaliptycznego oranżu, od którego odcinały się buro-zielone wzgórza. Taki obraz powitał mnie gdy pierwszy raz leciałam na Tajwan i uznałam go w swej naiwności za normalne zjawisko.
W każdym razie - drobiny piachu z wdychanego powietrza wraz wdychanym powietrzem drażnią układ oddechowy i osadzają się na oskrzelach, skąd trzeba je niezwłocznie usunąć - a najlepiej zrobić to za pomocą obfitego charknięcia i splunięcia, eliminującego co nienawistne z organizmu. Oczywiście im głębsze i obfitsze, tym lepiej, więc ...
Dla Chińczyka ów krepujący w zachodnim mniemaniu obyczaj jest równie naturalny co bekanie i pierdzenie, czy otarcie potu z czoła, nikt zatem nie będzie się krępował i odchodził na stronę. W MacDonaldsach i innych lokalach stoją spluwaczki, w mniej światowych lokalach pluje się pokątnie i wprost na podłogę, a nawet na stół. Na stół pluje się też - kośćmi, ośćmi, pancerzykami z krewetek i innymi nielicznymi niejadalnymi elementami strawy. I ja sama plułam kosteczkami z kaczki w jednej z najdroższych knajp w Hongkongu, ku uciesze zapraszającej mnie dziennikarki Sophie i zdegustowaniu towarzyszącej nam policjantki Phoebe, oburzonej uczeniu bladej twarzy tak plebejskich nawyków - jak wysysanie pokrojonych w plasterki szkieletów i plucia nimi po gumowym obrusie.
Chińskie władze rozpoczęły kampanię cywilizującą, nakazującą zaprzestania takich haniebnych czynów, ale czy odniosą sukces? Wątpię. 
A jak ma się sprawa z pluciem na Tajwanie?
Tajwańczycy, wbrew swemu mniemaniu o byciu cywilizowaną, kulturalną i lepszą pod każdym względem częścią Chin - również plują. Część pluje z nawyku - bo pluli ich ojcowie, dziadkowie i pradziadkowie, urodzeni i wychowani w Chinach. Część popluwa, aby wykrztusić nadmiarowe minerały i pierwiastki serwowane w nadmiarze przez "czyste" tajwańskie powietrze. Część zaś chara obficie i w dodatku na jadowicie czerwono - bowiem żują betel, którego nie wolno łykać, więc należy odpluwać, tocząc z pyska pianę niczym gruźlik w stadium terminalnym. Zatem idąc do tajwańskiej restauracji należy sobie golnąć minimum meliskę, albo ze dwie setki, aby się znieczulić - na mlaszczących klientów prezentujących menu w fazie przeżuwania (patrzcie, mam mięsko!) oraz sowicie okraszone plwociną i przememlane acz niejadalne elementy. A spacerując po tajwańskiej ulicy musisz uważać, by nie wdepnąć w świeżego, właśnie wykrztuszonego gluta lub betelowe resztki krzepnące niczym krew. A w najgorszym wypadku, zwłaszcza w wypadku radosnych staruszków -  ktoś w stylu artystycznym wydusi kłąb plwociny prosto pod twe nogi... 
Cóż, tak zwany koloryt lokalny... Świat zunifikowany byłby jednorodnie nudny, myślę za każdym razem, gdy babcia lub dziadzio zanosi się kaszelkiem znamionującym czyszczenie płuc, i staram się dojrzeć urok lokalnego kolorytu w tym zbożnym dziele.

A teraz chińska puenta :D

Mój znajomy starszy Tajwańczyk z usmiechem wyjaśnił mi,że my, "Zachodni" nie powinniśmy poprawiać "Wschodnich" w kwestii plucia, bo sami mamy swoje z uszami i też plujemy publicznie na oczach milionów, w teleziwzji widać... Zdębiałam, że jak to? Może i dresiwo popluwa, ale na oczach milionów?  W telewizji? No niemożliwa niemozliwość i insynuacja jakaś! Na co starszy pan z usmiechem włączył mi ligę baseballową, i faktycznie - zawodnicy dla dodania animuszu chyba, rytualnie wręcz z rozmachem spluwają w grunt pod bazą, dzierżąc kij i przygotowując się do rzutu... Zatem - samiśmy sobie winni, że taki przykład dajemy...

2 komentarze:

  1. Generalnie na Tajwanie nie ma problemu charkania. Ludzie wypluwają skorupy krewetek i inne kości - ości na blat, ale nie charkają. Polecam wizytę u "braci kontynentalnych". Tam gość potrafi zaciągnąć ślinę z pięt, wydajać dźwięk w decybelach porównywalny ze startem Jambojeta i uraczyć podłogę w restauracji pięknym zielonym glutem metr od Twojej nogi. Wrażenie nie do zapomnienia!
    Tajwan to przy tym Wersal!

    OdpowiedzUsuń
  2. Z uwagi na czyste tajwańskie powietrze - nie trzeba ściagać gluta aż tak radykalnie... ale zupełnie nie zgodzę się, że Tajwańczycy nie charkają. Moimi ulubionymi byli - charkacze autobusowi, którzy przez całą trasę od przystanku do przystanku (20 minut w korku) zbierali ładunek o odpowiedniej sile rażenia gulgocząc nim upojnie. A jak tylko drzwi się otworzyły, wypadał glut i jego autor, a ty człeku biedny z Europy wpadałeś w poślizg na wytworze tajwańskich płuc.

    Ale owszem, "cywilizowani" są i w ogóle, więc charkają ciut ciszej i mniej spektakularnie... Byłam u braci za kanałem, w sporym mieście międzynarodowym ęął, i spier...liłam czym prędzej, bo bałam się że wpadnę w galpującą anoreksję, tak dietetycznie działo "tło dźwiękowe" w jakiejkolwiek knajpie.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...