piątek, 14 lutego 2014

Tajwańskich zalotów numerkowych ciąg dalszy - o gadżetach i papierosach

Tajwańczycy Walentynki obchodzą... dokładnie trzy razy, całkiem nieżle jak na mało romantyczny naród nieśmiałych cyborgów zainteresowanych głównie pracą, podwyżką, awansem i kasiorą. 
Po raz pierwszy - wraz z całym światem , jak święty Walenty przykazał, 14 lutego. Potem - miesiąc później sklepy pełne są białych cukierków, czekoladek, bielizny i innego badziewia w kolorze śnieżno-śmietankowym, bo przychodzi czas Białych Walentynek, zerżniętych od Japończyków. Ostatnia celebracja wypada na 7.7 (oczywiście mowa o kalendarzu księżycowym, w tym roku będzie to 2 sierpień) i są to słynne Chińskie Walentynki, gdzie wyjątkowo nie żre się za wiele, a za to goni sroki. Ponadto uczucie można zamanifestować jeszcze w maju (20 i 30).
A co ma zrobić biedny Tajwańczyk/Chińczyk, gdy akurat ominęły go te okazje sprzyjające otwarciu serca i duszy? Ano, jako nerwowy i chudy introwertyk... zajarać sobie może. I to nie byle jakie fajki, a unikat na skalę światową.

Wtręt:
Jako osoba paląca przez wiele lat, o wiele za długo i o wiele za dużo oraz minimum kilkukrotnie z mizernym skutkiem próbująca owo draństwo odstawić apeluję - nie pal. Nie zaczynaj. 

Fajki śmierdzą, szkodzą na cerę i przemianę materii, niszczą żołądek i zęby. I w dodatku kosztują fortunę, a drugą fortunę pochłania usuwanie skutków palenia - od kremów przez perfumy, kosmetyki, witaminy, wybielacze do zębów i inne psychotropy ułatwiające rzucenie. Natomiast, jeżeli wciąż wahasz się czy palić czy też nie - zapal sobie, po raz ostatni najlepiej.

Rzucanie palenia na Tajwanie nie jest sprawą łatwą. Pomimo oficjalnych zakazów, pali się wszędzie, dużo i tanio. Paczka Marlboro wychodziła mi taniej niż obiadek z deserkiem. Fajki ćmią kucharze, nonszalancko mieszający chochlą w garze, a w kąciku ust dzierżący pecika. Dymią skuterowcy (część ma nawet przylutowane do obudowy skutera popielniczki z puszki po groszku), nie wyjmujący papierosa z ust podczas jazdy. Fajczą studenci i studentki, starzy i młodzi - każdej strony dopada woń "dymka".

Wyobraź sobie zatem hipotetyczną sytuację taką:
Siedzisz w barze, odwalona/-y jak stróż na Boże Ciało. Czujesz na sobie spojrzenie interesującego osobnika płci przeciwnej (lub tożsamej), maślane do obłędu, i widzisz ten specjalny wyraz twarzy, którzy mówi jasno - bym może i zagadał, bo miesiącami budowałem swą odwagę czekają na ten właśnie moment... Ale ja nie mówić angielski, a ty nie kumać chiński!... Ale!
Podryw można zacząć, oto kumaty amant wyciąga w twą stronę paczkę papierosów.
 Z wierzchu - normalne fajki, nic ekskluzywnego. Za to w środku...
Otwieramy paczkę ... I...
Fajne, co? W jabłuszku jest dziurka, a w dziurce robaczek... Znaczy - serduszko.
Natomiast w strefach wolnocłowych oraz w Chinach, Hongkongu i państwach ościennych można kupić tajwański produkt eksportowy - czyli papierosy o mało wdzięcznej nazwie -jak widać na paczce nie SZO a jeszcze dziwniej - 520.
Dla nas, białasów nie jest to maksyma wdzięczna i interesująca w ogóle, ot jakieśtam numerki, żadnej wolności, dzikości i męskiej przygody w tle. Natomiast Chińczycy owe papierowy kochają - z wzajemnością. Nazwa 520 po chińsku czyta się bowiem bardzo podobnie do "kocham cię". Nie muszę chyba tłumaczyć, że jest przebój blogosfery, KWC i inny hit sprzedażowy?

Przy czym - produkt, choć tajwańskiej firmy, nie jest dostępny w sprzedaży na Pięknej Wyspie. Dlaczego niedostepny na Tajwanie? Ano, bo za ładnie się nazywa. Zatem może kusić do sięgania po niezdrowe używki, a z tym tajwański rząd- jak przystało na cywilizowany i rozwinięty kraj azjatyckich tygrysów - walczy wszelkimi siłami i sposobami. Ale Chińczykom sprzedawać można, i nie dość, że truje się wroga ku chwale Czang Kaj Szeka i na pohybel komunistom - to jeszcze Chińczycy w jednym Szanghaju czy Pekinie kupią takiego towaru więcej niż cały Tajwan do kupy pozbierany, z niemowlętami i staruszkami łącznie.
Na rynku występują obecne jedne fajki z serduszkiem, w metalicznym różowym opakowaniu - ale ciężko je dostać i chyba pochodzą z eksportu.
Próbowałam kupić i przywieźć do Polski, żeby budzić dziką zazdrość we wsi i podnieść swój nadwątlony ranking towarzyski - ale że tak powiem - nie wyszło.
Walory smakowo-zapachowe mają owe fajki na poziomie odwrotnie proporcjonalnym do wybajerzenia konstrukcji. Albo po prostu mi nie podeszły, bo od czasu gdy chiński mistrz masażu, szpiloterapii i innych tradycyjnych technik wymyślnych tortur regularnie bierze mnie w swe chude ramionka i strzela kręgosłupem - fajki po prostu mi nie smakują.
Jutro też będzie o papierosach, bo coś jednak przywiozłam...

3 komentarze:

  1. wyglądają słodko....ciężko byłoby się z nimi rozstać!!
    A ja dziś mam pierwszy dzień bez papierosa! Ile wytrwam....?
    Przenoszę się na kolejny wpis - może w nim będzie coś na minus nałogowi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Smakują jak.. hmm... landrynki. Ten filtr daje taki pyszny efekt.

    Konkretnie rzecz biorąc, landrynki zlizywanej z kominka, bo tytoń nie jest wysokiej klasy...

    OdpowiedzUsuń
  3. Czego to ludzie nie wymyślą, żeby przyciągnąć do siebie ludzi :) Chociaż sam bym chętnie spróbował.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...