niedziela, 9 lutego 2014

Gdy ogniste lisy ruszają do biegu...

Opowieść ludu Saami mówi, że w dalekiej Laponii, wśród śniegów i lodu żyją sobie ogniste lisy. Wyglądają prawie jak te zwykłe - ale w ich ogonach chowają się małe płomyczki, ogrzewające je podczas długich i zimnych polarnych nocy. 
Gdy niestraszony przez słońce mróz trzaska i staje się nieznośny, liski aby podsycić płomień ruszają do biegu. Pędzą po lodowych pustkowiach, połacie śniegu umykają im spod łapek, prędkość zatyka dech w pyszczkach... W końcu rozpędzone odrywają się od ziemi i galopują po niebie, a iskry oderwane od płomienistych ogonów malują na niebie niewykłe widowisko, błyszczą i falują...
W absolutnej ciszy Dalekiej Północy migotliwe draperie Zorzy Polarnej  podziwiają rzesze turystów...
Norwegowie w świetlistych rzekach widzieli...światło gwiazd odbite przez ławice śledzi... Ot, romantyzm Wikingów. Indianie i Eskimosi wierzą, że to ich przodkowie tańczą lub obradują przy widmowych ogniach, a nawet grają w piłkę czaszką morsa... Inuici są w stanie "usłyszeć" zorzę - czyli tupot pradziadów na nierzeczywistym śniegu, i przestrzegają przez zbyt długim wpatrywaniem się  w zielone, fioletowe i czerwone rozbłyski, gdyż grozi to popadnięciem w szaleństwo.


Siedziałam w mieszkaniu i gapiłam się w raźno trzaskający w kominku ogień, za nic mając ostrzeżenia o sikaniu w nocy spowodowanym tą czynnością. Zadzwonił telefon, dzwonił Ola, mój sąsiad zza płotu.
- Magdalena, czy chcesz zobaczyć Nordlys? - zapytał.
Nordlys... Northern Lights... Zorza Polarna?!?
- No pewnie, głupie pytanie! A czemu pytasz?
- Bo właśnie się zaczyna...
Wybiegłam przed dom - jak stałam, w polarku i bamboszkach. Oczywiście, zimno kąsnęło mnie w każde możliwe miejsce, także te skryte pod warstwami garderoby. Wszak zorzę widać, gdy temperatura spadnie poniżej -10. Rozglądam się - i jedyne światła jakie widzę to znicze w puszkach, rozstawione przed pobliską pizzernią, oraz rzecz jasna rzęsiście oświetlone miasto, pomarańczowe latarnie i światła samochodów sunących po z lekka zmrożonej drodze.
- Nad głową, parz do góry - poinstruował mnie syn Oli, Jon.
- Ubierz się ciepło, weź aparat i idź do hotelu... Wjedziesz na taras i będziesz mieć dobry widok.

Wjechałam według wskazówek, i zastałam grupkę turystów zakutanych w kurty, czapy, rękawice i szaliska. Polegiwali na leżakach lub chronili się w oszkolonym barku na tarasie. Na ciemnym niebie migotały gwiazdy, lekko przy tłumione przez długą, wąską, chmurę w kolorze popiołu.
Dopiero po chwili zrozumiałam, że ta chmura to właśnie zorza...
Zdegustowana i zniesmaczona zastanawiałam się nad ilością fotoszopa i bezmiarem własnego rozczarowania - gdy z zewnątrz rozległy się piski i entuzjastyczne pokrzykiwania w przynajmniej pięciu językach. Na niebie rozlewała się bladozielona reka, przechodząca w pionowe kreski - niczym firanki makarony i zasłony z adamaszku. Zwinęła się w spiralę, w serce, wężowym sladem znaczyła niebo, drżała i falowała niczym dym - albo farbka kapiąca z pędzla do kubeczka z wodą.
Chwilę walczyłam z aparatem, żeby załapał co też od niego chcę. Wysokie ISO, długi czas ekspozycji... Udało się! Na wyświetlaczu nad wzgórzem z wesoło rozjarzonymi domkami unosi się jaskrawo zielona smuga, przez cyfrówkę zapisana własnie tak, jak pokazują gazety i telewizja...
 Niestety, statywu nie posiadałam przy sobie i wyraźnie widac, że chirurgiem nie będę bo mi się łapy trzęsą. Ale nieważne. Mam - swoje własne! pierwsze! obrazki swojego autorstwa! z Zorzą Polarną...

Oglądałam cała dumna i szczęśliwa swoje dwie w miarę nie rozmyte fotki z miną i uczuciami właściwymi mamusi, co powiła właśnie niemowlę ocenione na 20 w skali Apgar, gdy przyplątał się Japończyk, oderwany od skośnookiej grupki niedużych turystów, opakowanych w taką ilość odzieży puchowej, że wydawali się szersi niż wyżsi...
Z tego co wystawało spod maseczki i solidnej peruwiańskiej czapy wspomaganej szalem wnioskuję, że w wieku mojego ojca był, albo i starszy. Rozpoczął konwersację w znośnym angielskim - i co mnie nieco zdziwiło, był niepomiernie ścieszony każdym zdaniem - moim, szkockiego małżeństwa, Szwedki i Rosjanki. Zastanawia mnie nieco taki drobiazg... Z jednej strony Japończycy znani są z poważnego podejścia do wszystkiego, wizerunek mają nieomal robotów, sztywno trzymających się konwencji i zasad, wypranych z emocji, pełnych wyższości - tak mówi stereotyp. Z drugiej - nie znam wdzięczniejszej grupy turystycznej niż te pochodzące z Kraju Kwitnącej Wiśni. Są niesamowicie radośni, wiecznie uśmiechnięci, co chwilę spontanicznie piszczą z zachwytu, śmieją się i podskakują, biją brawa... Czy to ich reakcje urlopowe, uwolnione wyjazdem poza kraj, gdzie już nie muszą się pilnować, czy po prostu to japoński sposób na okazywanie grzeczości gaijinom?

2 komentarze:

  1. Gratulacje - nie chwaliłaś się że dane było Ci zobaczyć Zorzę....w każdym razie jednak! masz to odhaczone na liście fascynujących rzeczy do zobaczenia.
    W sumie bardziej realne od moich. U mnie nr 1 jest Sylwester w Sydney na plaży w bikini z drinkiem z parasolką...i wisienką!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak nie jak tak :D Na fejsie wisiały te zdjęcia najbardziej rozmyte :D

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...