czwartek, 19 grudnia 2013

Szczotka, pasta... - o myciu zębów

Ostatnio o myciu zębów wspominałam przy okazji zakupów kosmetycznych, kiedy to z uwagi na nieco wybiórczą znajomość języka tutejszego usiłowałam wyszorować wnętrze paszczy klejem do protez (KLIK).
Od tego czasu znajomość krzaczków mi się polepszyła, profilaktycznie obadałam też teren polowania na artykuły pierwszej potrzeby  i nie zdarzyły mi się jakieś większe ekscesy, oswoiłam się z dziwnymi tajwańskimi wynalazkami typu maseczka na cyc oraz asortymentem drogerii i innych sklepów w okolicy. I wszystko było w jak najpiekniejszym porządalu, grało, buczało i migało niczym dobrze naoliwiona reklama tajwańskiego stoiska z czymkolwiek... Do wczoraj.

Ale zacznijmy od początku.
Po śniadaniu wycisnełam doszczętnie resztkę pasty, zakamuflowaną w najodleglejszym rogu tubki, pomagając sobie w tym celu nawet nogą i drzwiami do łazienki - bo stawiała pewnien opór i na hasło "Policja, wychodzić" nie reagowała stosownie. Ba, wykazała się takim posłuchem wobec komendy jak dresiania z mojego osiedla, czyli złosliwie zignorowała me wysiłki werbalnej zachęty.
Pasta notabene nazywała się "Czarnuch"... "Murzyn"? A, winno być poprawnie politycznie "Afroamerykanin"? Ależ to durno brzmi, biorąc pod uwagę tubkę, na której jak wół stoją dwa znaczki 黑人. Pierwszy oznacza "czarny", drugi "człowiek". 

Notabene, obecnie pasta nazywa się w podtytule "Darlie", ale jeszcze niedawno nosiła dumne miano "Darkie". 
W każdym razie "Blackman- all white" lub "Blackman - white specialist" to hasło reklamowe godne zapamiętania. ROTFL
Gdyby ktoś poczuł się urażony dowcipasem rasistowskim, i nie chciał popełniać większego przewinienia na tym tle, zawsze może sobie zarzucić pastę białych ludzi... :D Serio, tak się nazywa -白人牙膏, Whitemen Toothpaste
Miałam też, i stosowałam - a jak. Ta pasta jakoś częściej spotykana jest w zestawach hotelowo-podróżnych, nie wiem czemu. Mogłabym dorzucić jakieś ksenofobiczne wyjasnienie zapewne, ale boję się potencjalnych procesów o szerzenie treści podżegających nienawiśc rasową (art. 190, 212, 216, 255 i 256 polskiego Kodeksu Karnego).

W każdym razie zdecydowałam się na zakupy, tym razem czegoś specjalistycznego, na krwawiące oraz opuchnięte dziąsła. Patrzę - a tam znajome tubki, znajome loga, więc bez kombinowania sięgam po to, co polecała moja polska dentystka (pozdrawiam serdecznie!). I zadrżała mi ręka, bo oprócz zwykłych opakowań dostrzegłam takie wypaśniejsze, z gratisem.
No to bierzmy gratis...
Pasta specjalistyczna smakowała specjalistycznie paskudnie, jakby kitem z plasteliną i innymi miksturami Harrego Pottera, więc sięgnęłam po ów gratis. Mała, estetyczna tubeczka z pipetką, biała, opis po chińsku i chemicznemu-poetyckiemu angielskiemu (czyli nadal po chińsku można rzec).

Wśród zrozumiałych słów w obydwu językach przewija się zielona herbata, oraz biel i mycie. Oki, może być, co prawda smak zielonej herbaty w kosmetykach stomatologicznych jest bezmiernie beznadziejny i nijak się ma do oryginału, ale nutkę zapachową "Green Tea" uwielbiam.
Wyciskam zatem kropelkę, i myję, myju myju. Jak na koncentrat przystało, pieni się oszałamiająco, smak - wiadomo bez rewelacji, ząbki fajne i gładkie, oddech świeży. 
I byłoby wszystko OK, gdyby mnie jakaś niewidzialna rączka sumienia z Szerlokiem Holmesem nie pchneły ku kontemplacji składu po raz wtóry. Skład - po angielsku, bo nowe kosmetyki i nie tylko kosmetyki mają już składniki podane w języku tzw krajów i ludów cywilizowanych, zgodnie z wytycznymi bóg wi czego. Kiedyś myslałam, że to Unia każe, ale teraz wychodzi, że to jakiś twór od Unii wiekszy, co swymi mackami uchwycił i Tajwan. Czytam i mimo znikomej wiedzy w dziedzinie coś mi nie pasuje... Na wszelki wypadek sprawdzam ze specjalistyczną pastą - część się pokrywa. W końcu przełukam gulę w gardle i indaguję Młodocianego - a co to? Bo dostałam w gratisie i nie wiem...

***
***
***

W końcu się dowiaduję, Młodociany tłumaczy obszernie i dokładnie etykietę.
***
***
***
Przez trzy dni myłam sobie zęby... mydłem do twarzy. 

1 komentarz:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...