piątek, 6 grudnia 2013

Leniwa niedziela z rafą w tle - Odc. 3 Opowieści o Palau

Z odrobiną ciepła dla wszystkich Polaków, uderzonych zimą i orkanem, z niedosytem słońca, kolorów i wakacyjnych widoków.

Przyleciałam po zachodzie słońca, więc Palau powitało ciemnością palauańską, odrobinę tylko mniej nieprzeniknioną niż klasyczna egipska. A szkoda, bo plenery Mikronezji są stworzone do tego, żeby je oglądać, nawet 24 godziny na dobę. 
W dodatku padało (piskliwy jęk popłochu z zawodem w wykonaniu tajwańskich dziewoi zdążających na wakacje niósł się po kabinie Aiiaaa, paaadaaa), więc samolot wyrżnął konkretnie o pas i jeszcze się poślizgnął, a mój aparat i reszta gadżetowni wylądowała pod siedzeniem, bo nie przewidziałam, że coś takiego może się stać i nie schowałam go pod nogami (choć powinnam). Nawet na norweskich Lofotach zimową porą, czy podczas słynnego lądowania podczas frankfurckiej zamieci nie było tak ostro jak tu, w lekkiej mżdawce.

Pierwsze co zarejestrowałam po dopchaniu się do drzwi, to ciepełko, wygrywające z rzadko rozmieszczonymi atrapami klimatyzatorów. Dużo ciepełka. Więcej ciepełka. Bardzo dużo ciepełka, pociłam się zatem jak mysz w podróżnej bluzie i dżinsach, wyciągając rączo nogi do stanowisk kontroli paszportowej i imigracyjnej. Przy okazji obejrzałam sobie główne lotnisko na wyspie, zbudowane w stylu folkowo-zakopiańskim i szczerze mówiąc, nieco ubożuchne po wspaniałościach innych, większych portów lotniczych z betonu, szkła (i żaluzji).

Kolejka ruszała się tak sobie, z dwóch powodów. Po pierwsze, wyspiarze mają duszę latynoską - czyli ppodejście siesta, fiesta i  manana króluje. A po drugie Tajwańczycy ruszyli do kolejek jakby cukier rzucili... no dobra, poprawka na różnicę kulturową - jakby rozdawali coś darmowego. Czyli zajęli pozycję strategiczną, po czym okazało się, że nie wiedzieli co wpisać w karteluszku imigracyjnym, albo nie mają kopii biletu powrotnego pod ręką i muszą szukać. Zanim weszłam w fazę gryzienia i toczenia wściekłym wzrokiem dookoła, dobroczynna manana nana mnie ukołysała prosto przed oblicze pana od imigracji. Który uśmiech miał biały i zaraźliwy, twarz jak z malowidła - i egzotyczną, i męską, i czarne oczy pod wachlarzem czarnych rzęs, i pełne usta z garniturem białych zębów (naturalnych, te nadpoprawne prosto od ortodonty i protetyka budzą mą najwyższą odrazę)...
Oficer imigracyjny w błękitnym polo wysławiał się angielszczyzną tak poprawną i płynną, że aż z wrażenia nie zrozumiałam i musiał powtarzać, niskim i melodyjnym głosem, z usmiechem i błyskiem białych zębów... Jeżeli pamiętacie tego czekoladowego przystojniaka z reklamy Bounty, to -chyba był jego młodszy brat, albo on sam, świetnie zakonserwowany

Normalnie już mi się nogi uginały, już Amor mnie żgał po żebrach szukając tzw miętkiego na zatopienie strzały w serce... Gdy w ostatnim przebłysku świadomości dotarło do mnie, że ów ultra przystojny mężczyzna poniżej twarzy o fantastycznych rysach posiada doskonale rozwiniętą nadwagę i wygląda jak pączuch, zwieńczony buzią przystojniaka.

Niestety, wyspiarze mają olbrzymi problem z epidemią nadwagi. Przyczyn jest kilka - raz, kochają jeść. Dwa, kiedyś byli rybakami i biedakami, zanim zjedli to musieli upolować i spalić trochę kalorii - a teraz wszyscy poruszają się autami, rybactwo kultywują jednostki, a reszta wykonuje prace siedzące, rządowe znaczy. Trzy - jedzenie w tutejszych marketach jest w znacznej części "made in USA", mrożone, doprawiane i modyfikowane - aby przetrwało podróż w kontenerze przez ocean.

Żgnięta strzałą tuż ponad rzyć, ochoczo popędziłam do nieklimatyzowanej poczekalni bagażowej i czekając na plecak (tak, spakowałam się do plecaka - czerwona walizka została w Kao na szafie), któremu również udzielił się manana nastrój, zapoznałam się z obostrzeniami importowymi (zakaz wwozu nasion, owoców, mięsa, wyrobów drewnianych, produktów żywnościowych, bla bla bla), w końcu przeszłam przez kontrolę "celno-sanitarną bagażu", czyli wybebeszenie mych tobołków, omacanie ich i odpytanie na okolicznośc posiadania "food, drugs, tobacco". Kontrola była prowadzona tak drobiazgowo, że - awaryjne tabletki na zatoki i kilka innych farmaceutyków pan po prostu zignorował, nie zauważył kawy w ziarnach i herbaty w puszce, i ogólnie nabrałam podejrzeń, że słonia z nosorożem grających w duecie na fortepianie bym do Palau wwiozła, a nie tylko jakieś kłącza i drewno z robalami.
Moje podejrzenia okazały się prawdą - Nerida, czyli teściowa Tatiany, też zażywająca żaru tropików i wakacji - w swoich walizach przepadlistych przeszmuglowała z Australii między innymi pomidory (świeże), awokado prosto z krzaka, nasionka i inne pomniejsze drobiazgi w ilosciach hurtowych, dla syna i wnuczki, aby dietę mieli zdrową. A co.
W każdym razie - wyściskałam Tatianę - która nie zmieniła się nic, ona wyściskała mnie, komentując jak bardzo ja się zmieniłam, a potem poznałam resztę rodzinki - czyli Toma oraz Mayę, córkę i Vespę - czyli niby-mopsa, oraz Neridę i jej chłopaka Waltera.
A potem poszłam do swojego pokoju, w którym co prawda nie było światła bo się coś przepaliło, ale za to rekompensował to w pełni wielki balkon, i widok.
Po przebudzeniu ujrzałam bowiem taką panoramę:
Niedaleko domu znajdował się pomost, przy którym przycumowana była łódka, własnoręcznie wykończona przez Toma, w stylu tradycyjnym palauańskim (albo inspirowanym), z pływakami i dachem krytym liśćmi palmy. Oczywiście z okazji mego (oraz Neridy i Waltera) przyjazdu, niedzielny dzionek zarezerwowany został odgórnie na spacerowy rejs po archipelagu i towarzyskie spotkanie zwane "imprezą w trzy łódki" czyli stanadrowym sposobem wspołnego spędzania czasu.
 Malownicza Łódka Wuja Toma - wykonana ręcznie od podstaw (na gotowym kadłubie). Poniżej zestaw łódki z dwoma motorówkami, spiętymi na sztywno dla bezpieczeństwa imprezy.

Snuliśmy się zatem w tempie spacerowym, wzdłuż lasów mangrowych porastających okolice domu Tatiany i Toma w bardziej atrakcyjne plażowo i nurkowo okolice. Wystawiałam blade łydki na słoneczko, gapiłam się w krystałowo przejrzystą wodę i podziwiałam widoki, o takie.
Czółno na bogato - jachcik dla lepiej sytuowanych turystów i grup nurkowych.
Pierwsza pieczarkowa wyspa zaliczona. Mario Bros byłby zachwycony krajobrazem...
 To nie fotoshop. Zdjęcie wykonane w automode, niepoddane jakimkolwiek modyfikacjom (głównie z racji tego, że nie umiem). Konkuluzja - ta woda naprawdę tak wygląda, ma głębokość ok 3-6 m i można by czytać z łódki gazetę leżącą na dnie.Ciemniejsze plamy to rośliność i koralowce, jaśniejsze-czysty piach lub kamień.

Udało mi się nawet wdrapać na kajak (każdy, kto wejdzie na chybotliwe plastikowe  z wody głębszej niż 2 m i nie wywali gopowinien automatycznie dostać order ziemniaka - minimum), dopełznąć do plaży (łażenie na bosaka po koralach i rafie nie zalicza się do mądrych pomysłów) i zakosztować deptania koralowego piaseczku z prawdziwego zdarzenia. Pisałam, że piasek koralowy jest do bani? Odwołuję i odszczekuję! Ten na Palau jest dobrze zmielony przez fale, biały i mięciutki niczym plastelina, a chodzenie po nim to czysta rozkosz dla stóp (trochę mniejsza dla pedikuru, ale kto by się przejmował, że lakier odłazi, kiedy ma do dyspozycji tyle fajnych atrakcji?)
Brodzenie jest malownicze, relaksujące i przyjemne... Po lewej charakterystyczne "pieczarkowe" wyspy koralowe, przypominające kształtem grzybka z MarioBros.
Nietypowy kształt wysp Palau wynika z faktu, ze miękki i kruchy wapień, pochodzący z bardzo starej rafy ulega erozji na skutek działania fal. Podczas przypływu woda sięga do krawędzi tej "półki", przy odpływie cofa się. Wybicie tej niszy zajęło pewnie ze 100 lat. A wrażenie, gdy stoi się poniżej (nisza jest wysoka na ok 2 m, więc mieści nawet bardziej wyrośniętych osobników), ze świadomością posiadania całej wyspy nad głową - bezcenne i jedyne w swoim rodzaju. Bo wyspa jest wypiętrzona na 50 i więcej metrów, porośnięta bujną zielenią i wygląda na raczej ciężką...
Trza było pokazać, że jakieśtam chińskie wywijasy potrafię naskrobać. Nawet czytelnie.
Woda jak szkło, i tak ciepła, że prawie nie wiesz, gdzie kończy się plaża a zaczyna ocean
Lokalna przystań w wersji "organic", jak wiele rozmaitych miejsc na wyspie. Toalety publiczne też są organiczne, niestety.
Na organicznych/ albo ordynarnych/ sznurkach do podczepiania łódek można zmienić się w roztańczoną Angelinę, albo po prostu pobujać... Pobujać można też kajakiem, zwłaszca kiedy wskakuje na niego biały waleń "made in Poland", który wcześniej nigdy takiej sztuki nie próbował. Dzieci i psy nie ucierpiały wskutek tej próby, i szybko dziarsko popłynęłyśmy we trójkę eksplorować wybrzeże.
Krótko mówiąc - to był leniwy dzionek, kwintesencja wakacyjności... Z lekka zmordowani świeżym powietrzem wracaliśmy o zachodzie słońca do mariny przy bazie nurkowej. Dwie motorówki, biorące udział w imprezie na trzy łódki i górę żarcia, holowały nas do domu - i co ciekawe, sterowanie odbywało się silnikami...
Siedzący pośrodku Kapitan Sam tylko rzucał - prawa łódź na luz, lewa na max, albo na odwrót. Udało się - i pomimo odpływu nie ugrzęźliśmy na żadnej z licznych mielizn i wypłyceń...

Gapiłam się oczarowana na niebo nad archipelagiem, gdzie krystalicznie czyste powietrze wydobywało całą paletę barw z chmur i rozblasków.
Na Tajwanie - z uwagi na wysokie zanieczyszczenie i koszmarny smog, oraz wysoką zabudowę miejską - zachody słońca są nijakie i szybkie, więc rzecz jasna musiałam zaspokoić swój deficyt estetyczny. W oko wpadła mi też chmura w kształcie... Nie wiem, co wy zobaczycie - ale dla mnie to rzecz jasna chiński smok jak malowany.


A już absolutną atrakcją stały się dla mnie "myszoptice" czyli nietoperze.Największe z całej batmaniej rodziny "latające lisy", które w okolicach zachodu słońca wyfruwają na kolację, wegetariańską - bo żywią się owocami. A są spore - bo rozpiętość skrzydeł przekracza półtora metra. I co ciekawe, jako jedyne z nietoperzy nie są ślepe - a głuche, albo raczej pozbawione zmysłu echolokacji, dlatego biesiadują jeszcze za dnia.

CDN. W nastepnym wpisie o atrakcjach podwodnych - bo ten zrobił się dosyć długi...



14 komentarzy:

  1. Jeezu Majia ale ci tam fajnie w tej Azji... "[... ]gdzie z Kao do Pingdong trzydzieści pięć mil..." :) Życzy ci jak najwięcej pozytywnych przygód ten, kto pewnie ich nigdy nie zazna ...

    OdpowiedzUsuń
  2. Nooo zależy skąd i jakich mil :)
    Ale owszem, Azja ma swoje plusy... Takie jak to że na Bali czy Filipiny mam żabi skok :)

    A co do przygód.jedną z większych przygód swego zycia rozpoczelam pędząc rowerem z Rynku na Zakrzówek :) a zawiodła mnie do Moskwy...
    I jak już pisalam kiedyś gdyby kilka lat temu ktokolwiek powiedział mi że będę żyła w Azji, mówiła po chińsku, jadła mango zrywane prosto z drzewa czy robiła za nawigatora w prawdziwym samolocie - to bym takiego człowieka zabiła śmiechem gorzkim od łez. Po czym z wielkim wahaniem i niepokojem kupilam bilet,sprzedalam co mogłam (sprzęt nurkowy, wychuchany rower, inne gadżety) i polecialam. Niby męża szukać, ale przy okazji uciec od polskich problemów... No i tak mi się życie snuje, to tu to tam...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten fragment to w istocie część piosenki o Tajwanie którą układam na melodię "Hiszpańskich Dziewczyn" (taki już ze mnie grafoman, produkuje się sporo, gorzej z jakoscią :P), wiec musiało się rymować. A poza tym sam zamierzam wybrać się na Formozę w ramach programu Zwiedzaj i Pracuj polskiego Ministerstwa pracy, czyli inaczej mówiąc popularne "working holidays" tylko że wszyscy odstraszają, że rząd tajwański traktuje akurat te formę odwiedzania ich kraju jak dopust boży, że drogo, że podatki, że nie da sie leczyć ani nawet wypłącić z bankomatu i że nikt waiguorena nie zatrudni na 3mies dorywczą pracę nawet jak rzeczony zna chiński

      Usuń
    2. Nie znam osobiście nikogo kto by z tej formy korzystał...
      Ogólnie zatrudnianie weiguorena to jest skomplikowana sprawa. Wizę musisz mieć. Taka żeby w nie nie pisało employment prohibited... Albo znajomych musisz mieć co ci robotę nakręca. Albo szczęście musisz mieć i sporo determinacji.
      Każdy z nas Polakow naTajwanie jakoś pracuje... I sporą część czyni to nielegalnie. Jest coraz trudniej o pracę białego nauczyciela, a do innej pracy ... HM... Biały kelner? Zapomnij. Biały sprzedawca w sklepie,?no co ty stary zgluples??? Model - tak ale tylko z tutejszym numerem podatkowym i ARC.

      Co nie zmienia faktu,że Polak i tak potrafi :) legalnie nielegalnie i w każdy możliwy sposób. Mój tragicznie zmarły kolega Irek np był barowym wykidajla i nauczycielem angielskiego (choć angielski początkowo znał bardzo pobieżnie), ktoś sprzedaje ciasta, ktoś maluje czy robi biżuterię, ktoś inny tatuuje i jakoś sobie dajemy radę.
      Teoretycznie mając pracę masz od razu ubezpieczenie z leczeniem, zaś bez pracy uzyskanie ARC i prawa do leczenia wymaga pobytu ciegiem przez 180 dni. Bankomaty działają zaś jak im się chce zwłaszcza z zagranicznymi kartami. A podatki na Tajwanie ... No niby są.i co z tego?

      Usuń
    3. Dawaj cały tekst :) a nawet filmik z jutuba jak spiewasz...

      Usuń
    4. Trupy są niemuzykalne.
      No jak już się chwalisz że grafomanisz i szancisz to daj mi popatrzeć a nie zaostrzaj ciekawość żeby mnie skręcało.... Noooo prosze ładnie slicznie pros pros pros? może być tylko dla mych oczu i uszu pozostałym ewentualnie opowiem :)

      Usuń
    5. Albo pokażę ją wybranemu gronu potencjalnych fanów i fanek.

      Tajwanczykom na pewno się spodoba ... Ją podłoże do tego zdjęcia i przetlumacze tekst żeby wiedzieli co to - i będziesz sławny na Pięknej Wyspie alokalsi beda klaskac z zachwytu i puchnac z podziwu. No.

      Usuń
    6. mówię że ci nie dam bo jest to b.niskich lotów a śpiewać nie śpiewam bo mimo wieku w którym powinienem być wg. wszelkich prawideł biologiii juz grubo po mutacji, wciąż mam głosik cienki jak włos.No ale jak się tak uparłaś to kiedy skończę, wyśle ci tekst piosenki na blogowego maila ale ostrzegam to jest śmiertelna dawka grafomanii.

      Usuń
    7. A piszę głownie opowiadania. piosenki układam na znane melodie z nudów, na lekcjach w szkole itd.

      Usuń
  3. A ty jak na życie zarabiasz na Pięknej Wyspie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z rzadka udzielam korepetycji albo coś potlumacze. ale głównie wydaje uciulane monety :) niespecjalnie mam czas na dodatkową pracę.

      Generalnie na edukację zarabiam jak każdy student - podczas wakacji i ferii. Jadę wtedy do Europy i w Krainie Świeżego Dorsza i Katastrofalnych Podatków imam się szerokiego wachlarza prac dorywczych, od odprowadzania wycieczek chińskich przez malowanie płotów i ciachanie trawników, aż po machanie toporem w fabryce łososiowatych filetow. A potem wracam na Piekna Wyspe i wiode komfortową egzystencję zagranicznej studentki.

      Usuń
  4. Cóż, znajomych nie mam i na wykidajłę ani nauczyciela jakoś średnio się nadaje, o modelu nie wspominając ze względu na moją tęgą prezencję. Chyba jednak podróż pozostanie w sferze marzeń. Tym pilniej będę czytał twój blog, by dowiedzieć się co mnie mija! zhù hǎoyùn majia!

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...