czwartek, 6 grudnia 2012

Tu stoją krokodyle i orangutany i bardzo duży słoń… Kaohsiung Zoo

Z niemałym zdziwieniem odkryłam, że miasto Kaohsiung posiada ogród zoologiczny.
Rok temu Ye Laoshi poinformowała nas o słynnych małpach – zbrodniarzach, przemycając takie oto info: było sobie ZOO w Kao, ale tak wyszło, że je przenieśli, zostały ruinki malownicze chaszczami zarastające oraz małpy, co zbiegły z transportu.. I to nie byle jakie małpy, a makaki, słynne na cały Tajwan…
Małpy z Małpiej Góry:
* są objęte ochroną rządową, więc ubić lub ukrzywdzić nie można (aczkolwiek ostatnio popularne stało się strzelanie do nich tzw BB-Gun, czyli pistoletem pneumatycznym na małe plastikowe kuleczki, bo małpy zrobiły się wyjątkowo rozbestwione)
* kradną zawartość plecaków turystów – rozpinają i wygrzebują wszelki dobytek w poszukiwaniu jedzenia… W telewizji średnio raz w miesiącu pojawiają się biedni turyści ukrzywdzeni przez zwierzynę i opłakujący do kamery utracone dokumenty/zapasowe karty do aparatu /bluzy /środki komarobójcze /inne, wyrzucone gdzieś w krzaczyska bujnie porastające ścieżki spacerowe góry Shoushan.
* zaglądają na uniwersytet i przeszkadzają w prowadzeniu zajęć, gapiąc się przez okna i wykonując obsceniczne gesty
* kradną (a raczej przejmują przez zasiedzenie) skutery na parkingu – po prostu rozsiadają się na kanapie i odmawiają jej opuszczenia, sycząc, fucząc oraz demonstrując imponujące kły i siekacze
* nauczyły się także korzystać z najbliższego 7-11, który jak wszystkie convienient stores, ma drzwi na fotokomórkę. Małpka staje w okolicy sensora, rozlega się okolicznościowa melodyjka, personel wywrzaskuje zwyczajowe „sianguajling” nie odrywając się od pracy typu rozpakowanie kartonów, a małpa korzysta i juma co podleci… po czym dostojnie opuszcza lokal, a personel płaci za braki /małpie dożywianie podczas inwentaryzacji… Ponoć rozważa się zamontowanie drzwi z przyciskiem do otwierania, i będzie to pierwszy Seven na Tajwanie, wyłamujący się ze standardu ordynarnej fotokomórki…
Makaki stanowią niejako atrakcję turystyczną – bo masa ludzi przybywa je zobaczyć na własne oczy i dać/nie dać się okraść :D
Portet potencjalnego napastnika:
Tymczasem w weekend odkryłam, że ZOO istnieje i ma się całkiem nieźle, a od odwiedzenia go natychmiast odwiodły mnie dzikie tłumy walące do bramy i kasy… Kiedy jakiś dzieciak staranował mnie i się rozbeczał (mam kościste kolana i odruchy obronne), drugi zdeptał mi paluchy a trzeci wysmarował watą cukrową – zadysponowałam odwrót… Nie lubię zatłoczonych miejsc… Podczas ewakuacji jeszcze udało mi się upuścić aparat – przeżył! Pomimo, że nie był to pancerny Olympus Miu, tylko lustrzanka …
Wróciłam dziś. Niestety, pogoda była taka sobie – padało, szaro-buro-zimno, zdjęcia wyszły nijakie, ale rekonesans odbyłam.
ZOO w Kaohsiung jest dosyć starym ogrodem. Część wybiegów zmodernizowano, część niestety jeszcze straszy modelem ekspozycji typu: obetonowana dziura w ziemi, górą turyści, dołem parę domków/ konarów/ klatek /atrakcji dla zwierzaków.
Na wejściu witają krzaki przemyślnie uformowane w kształt słoni, bańki mydlane oraz baner w stylu „Madagaskar” (Młodociany zaprezentował na tę okoliczność pieśń „Wyginam śmiało ciało” w lokalnej wersji językowej, wzbogaconą o iście kocie ruchy, dające mu szansę w lokalnej filii Chippendalesów). Z ważniejszych atrakcji – są:
legwany,

hipopotamy,
panda mała (niestety spała, więc zdjęcia nie będzie) – czyli ten „lisek” – mistrz z kreskówki o KungFuPandzie,

niedźwiedź  tajwański endemiczny,
nieśmiały nosorożec – wielki jak spore auto terenowe  i na widok przechodzących ludzi kłusujący nad wyraz żwawo do swojej kryjówko-groty, którą opuszczał dopiero, gdy turyści podglądacze zniknęli z widoku. Nosorożce są krótkowzroczne, więc wystarczyło odrobinę się przyczaić, niestety każdy ruch płoszył drania, więc zdjęcia wyszły takie sobie
staruszka słonica afrykańska (według opisu) – tak stara, że nawet kłów już nie miała, lub spiłowano je, lub to była słonica indyjska, która z założenia ciosów nie posiada, a tabliczka kłamała,
mini-kangury, w tym mama z wyglądającym z torby łepkiem malucha. Szczerze mówiąc, bardzo podobne do wyrośniętych, kicających szczurów – ale mały szczurek wystający z brzuszka drugiego szczurka – widok bezbłędnie uroczy

żółwie, wielkości poduszek /koła samochodowego, ze stoickim spokojem wygrzewające się pod kwarcówką
lwy, tygrysy i pantery w bogatej ofercie





szeroki wybór małp
i wiele innych.
Maxa ciągnęło do „braci” – urodził się w Roku Małpy, więc jest to jego zwierze totemiczne. Datą urodzenia tłumaczy swój apetyt na banany we wszelakiej postaci (uważane tu za nieco podlejszy rodzaj jedzenia, raczej pastewny niż spożywczy owoc) oraz skłonność do wydurniania się. Ja z kolei uparłam się na wielkie koty.
Największą atrakcją Zoo jest para białych tygrysów, które przybyły półtora roku temu jako dar zaprzyjaźnionego miasta Guangzhou w Wielkich Chinach (nieco wcześniej Chińska Republika Ludowa podarowała Republice Chińskiej parkę misiów panda, o imionach oznaczających „Ra-zem”, pojednanie, połączenie rodziny, coś w tym guście – jak widać, polityczna wrogość nie przeszkadza w obdarowywaniu się…).
Tak naprawdę białe tygrysy nie są białe. Są kremowe, w rudobrązowe pasy, i mają szarozielone oczy oraz ciemne nosy. Gen jasnego umaszczenia jest genem recesywnym, czyli objawia się tylko wtedy, gdy oboje rodzice go posiadają (to znaczy – biały tygrys może mieć normalne rude dzieci, a jego rude dzieci skojarzone z innym rudym recesywnym mogą mieć białe wnuki). Nie są to albinosy – albinizm to uszkodzenie produkcji barwnika, więc albinotyczny tygrys powinien być biały bez pasków, z czerwonymi oczami. Białe/kremowe umaszczenie to jedna z wariacji kolorystycznych – oprócz najpopularniejszej rudej i rzadkiej złotej (miedziany z jasnobrązowymi paskami) oraz sporadycznie występującej „śnieżnobiałej”, z niebieskimi oczami, różowym nosem i deseniem pasków widocznym tylko w odpowiednim oświetleniu…
Są naprawdę wielkie – i piekne. Pomimo rozmiaru – ruszały się z kocią gracją tancerzy, mięciutko skacząc na przeszkody i goniąc po wybiegu. Aż trudno było uwierzyć, że dołączenie się do ich beztroskiej zabawy mogłoby skutkować śmiertelnymi obrażeniami. Stałam chyba z pół godziny, w deszczu, a opuszczonym obiektywem aparatu – i patrzyłam w zachwycie.
W związku z tym Max w ramach demonstrowania bezmiaru swego opuszczenia i samotności poszedł zaprzyjaźnić się z melancholijną samicą orangutana.
Mieszkańcy Borneo uważają te łagodne i towarzyskie małpy za członków plemienia „leśnych ludzi”, niezwykle mądrych lekarzy, szamanów i uzdrowicieli, chowających się w futrzanym przebraniu, aby inni ludzie nie odkryli zarówno ich umiejętności jak i języka, i nakazali im pracować. Być może pysk orangutana przypomina nieco zdeformowana skórzaną rękawicę, ale spojrzenie ma zdecydowanie ludzkie, orzechowo- brązowe, niezwykle wymowne.
Od orangutanów poszliśmy do lwów. Jedna lwica półleżąc na stole oglądała sobie pazury, żywcem niczym znudzona diva czekająca na swego aktualnego „przyjaciela”, za solidną kratą trzy brunatno-płowogrzywe samce zajmowały się zacieśnianiem znajomości w męskim gronie, głęboko pod ogonem mając ponętną sąsiadkę… A młody zapodał nutkę z Króla Lwa po mandaryńsku…
 (Młodociany jako zodiakalna Małpa ogólnie wesoły jest i lubi się wygłupiać, zwłaszcza kiedy wie, że wydurnianie nie będzie komentowane w Wendzarni, bo ja słowem nie odezwę się w szkole jakie to sztuki wyczyniamy w swoim gronie, korzystając z ochronnej aury zdziwaczenia, otaczającej każdego białasa)
Ostatnim przystankiem było Mini Zoo, gdzie można było pokarmić kucyka, i kozę, i królika… Dla sporej części Tajwańczyków jest to pierwszy i jedyny zresztą kontakt ze zwierzętami gospodarskimi, bo instytucja wakacji u cioci-babci na wsi nie jest w ogóle powszechna.



PS. Dzisiejszy wpis chciała  okrasić radosną pioseneczką przedszkolna o arce Noego i zwierzątkach (którą to z Katarzyną śpiewałam w chwilach niezłego uwstecznienia rozwojowego w zeszłym roku), ale nie znalazłam fajnego wykonania. Z jednej strony, w obliczu groźby wszechobecnych pedofilów czyhających wszędzie – cieszy rozwaga rodziców i nauczycieli nie publikujących tańców z kręceniem dziecinnymi pupami w internecie, z drugiej jednak – jest to smutne.  Piosenkę zatem pozostaje usłyszeć w wykonaniu podziemnym, nieoficjalnym – przez znajomych przedszkolakówShare on f

2 komentarze:

  1. ~AD
    4 Styczeń 2013 16:59
    To jest ostatni wpis na którym się zawiesiłam. I jaka miła niespodzianka mnie spotkała kiedy weszłam na blog a tu takie zaległości….Już się bałam że brak czasu spowodował u Ciebie całkowite zapomnienie co do pisania postów.
    Historia z Makakami fajna – może zamiast drugiego psa zakupić taką małpkę?? :D
    Wychodziłaby z psem i „robiła” zakupy. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ~Majia
      4 Styczeń 2013 20:10
      Na własne ryzyko :D pracownicy Zoo noszą pistolety na kulki nie dla zabawy, tylko dlatego, że słodkie i bystre makaki naprawdę potrafią zajść za skórę…
      Miałam sporo zajęć, na razie nadrabiam zaległości – ale tez mam gorący okres, czas testów, raportów i takich tam pierdoletów, zmory każdego studenta, nawet tego białego

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...