niedziela, 2 grudnia 2012

Jaja po chińsku


Tak, tak… wszyscy są ciekawi chińskich jaj… pytają mnie, czy mniejsze od europejskich, czy kolor mają inny itp. Na pewno występują tu kurze jaja, o oślepiająco białych skorupkach, idealnych na pisanki, oraz jaja kacze, jaja przepiórcze… i kawior też.

Będą zdjęcia. Jak to zdjęcia egzotyki – mogą być hmm…. drastyczne, mogą być niesmaczne. Więc Czytelniku, dzisiejszy wpis PO śniadaniu, proszę…
Naród tajwański, podobnie jak chiński – o cholesterolu chyba nie słyszał, i jaja ładuje wszędzie. Dziś jadłam na śniadanie – tuńczyka z jajkiem sadzonym zawiniętym w naleśnik, na obiad ryż smażony z jajem i krewetkami, a do tego zupę z wbitym i podgotowanym jajem i jakimś zielskiem.
Ale, by jajka się nie przejadły, mądrzy Chińczycy wymyślili rozliczne odmiany smakowe.
Po pierwsze – jajka herbaciane .
czyli zwykłe jajka, obgotowane, z lekko nadtłuczoną skorupką, wsadzone potem do gara ze specjalnym, czekoladowo brunatnym sosem (sos sojowy, herbata czarna, przyprawy typu pieprz, anyż i arcydzięgiel) gotowane/moczone w gorącym (nie wrzącym) roztworze przez długi czas. Mniej smakuje to tytułową herbatą, bardziej soją i przyprawami… potłuczona skorupka przepuszcza sos, nadając gotowanym jajkom nietypowy smak oraz niepowtarzalny wzorek. Jest to szybka przekąska na ciepło, przy czym żółtka (otoczone szarawą powłoka powstałą wskutek długotrwałego podgrzewania) uważa się tu za coś na wzór pestki w jabłkach, czyli -część uważa za zdrową, część za niebezpieczne składowisko wszelakich trucizn, część zajada , część wyrzuca.
Większy hardkor to czerwono opakowane jaja stuletnie,  czy tysiącletnie… Leżą zazwyczaj w sklepie opakowane w czerwonego koloru folijkę, wyglądają kusząco. Jak dla mnie są estetycznie śliczne, zwłaszcza nierozcięte…
Proces przygotowawczy jest nieco bardziej skomplikowany i czasochłonny – jajka mające stać się stuletnimi umieszcza się bowiem w mieszance popiołu, trocin, wapna, gliny, octu, łusek z ryżu i innych.Tę miksturę Harrego Pottera wzbogaca się dodatkiem wapna, które w procesie gaszenia podgotowuje jaja, troszkę zmieniając ich smak, zapach, kolor i konsystencję. Czyli białko ścina się w śliczną bursztynową galaretkę, żółtko robi się czarno-szaro-oliwkowe, a wszystko z lekka wonieje amoniakiem i siarką… Frykasik :D Ale smakuje ok, zwłaszcza w rosole ewentualnie jako przekąska.
Jeszcze większym wyzwaniem dla Europejczyka jest balut, czyli filipinsko-wietnamski specjał, niezwykle odżywczy i zdrowy. I nie smierdzi… Tu plusy sie kończą, poleca się bowiem jedzenie baluta z zamkniętymi oczami lub w ciemnym pokoju… bo jest to najprościej mówiąc, jajo zalężone, z pisklakiem w środku. W wersji filipińskiej nie jest jeszcze tak tragicznie, po prostu nie polecam zaglądać… wersja wietnamska to nieco bardziej rozwinięta kaczuszka, już ją widać i nawet kosteczki koneserzy potyrafią wyczuć podczas konsumpcji
Tu balut ugotowany (spożywa się je na pół surowo, podgrzane i posolone, do piwa zamiast orzeszków), bez pisklaka.

Po wersje bardziej rozwinięte (balut po wietnamsku) odsyłam do zasobów wuja gugla, na przykład tu:
http://en.wikipedia.org/wiki/File:Inside_a_Balut_-_Embryo_and_Yolk.jpg

1 komentarz:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...