Jak każdy szanujący bloger uprawiam nieomal onanizm graniczący z fanatyzmem - nad takim działem, którego wy, Czytelnicy, nie widzicie, ale ja widzę - i który zowie się STATYSTYKI.
Mam tam czarno na białym wyjaśnione na przykład - z jakich krajów oglądacie mój blog, jak długo na nim siedzicie, ilu was jest (nie licząc mnie), co czytacie, skąd przychodzicie (tzn z jakich stron www) oraz rzecz jasna magiczne "słowa kluczowe". Czyli to, o co ktoś pytał wujka Gugla gdy trafił na me włości.
Dziś kilka tych najciekawszych z ostatniego miesiąca :D
Chłopcy w rurkach i fullcapach, czyli moja ulubiona grupa społeczno-wizualna, tłumaczyć nie trzeba. A potem już tylko dowody rzeczowe, że polska języka trudna, i że fleksja is a bitch. Informuję uprzejmie, że po pierwsze gazem strzeliło na południu Tajwanu, a po drugie - według wszelkich znanych mi prawideł - Tajpej się nie deklinuje, to nie były asystent Wisławy Szymborskiej Rusinek Michał, który wymagał poprawnej formy swego nazwiska w każdym przypadku - i basta. Bo jak nie to łubudu, lepsze niż to w Kaohsiung. Mała focia z okna mojego kolegi, szczęśliwie dla niego w kluczowym momencie był "na mieście".
A po jakiemu mówią Tajwańczycy? Hmm, głównie po chińsku mandaryńsku w wydaniu sepleniącym szpetnie, po tajwańsku, i w języku Hakka, po angielsku, po hiszpańsku i nawet - w małych ilościach po polsku.
Feng schui skojarzył mi się perfidnie z barem mlecznym Ni-Hu-Ya. Ale nie mam bladego pojęcia czy można dla równowagi energetycznej, lepszego farta w zyciu itp brać kwiaty od obcych. Albo kraść je "zobcego ogroda". Lepiej nie, bo feng shui fengschuiem, ale w tym ogrodzie może być zły pies, albo poirytowany ogrodnik z ciężką łopatą. Nie wiem czym się dawniej oznaczało d w kosmetykach, i nie mam pojęcia jakim zakrzywieniem rzeczywistości przywiedzony został ów pytacz na mój blog. O dezynfekcji od moli nie pisałam, chyba tylko było o komarach i karaluchach. A te flaki ludzkie to już w ogóle kosmos. Konia z rzędem za wskazanie wpisu w którym się pojawiły!
Tia, wiedziałam że ten drastyczny opis biednego Tajwanu zaatakowanego przez wieloryba zapada w pamięć... Nie jestem pewna o jakie szczegóły An-2 chodzi, ale służę pomocą, mam ten samolot obfotografowany pod każdym kątem, choć z Tajwanem ma on niewiele wspólnego.
No nie no, kolejny wieloryb. A myślałam, że piszę blog o Tajwanie, a nie o faunie oceanicznej w ujęciu każdym, w tym toaletowym. I nie wysyłam Kitkatów zielona herbata ani innych, bo to japońska tradycja ciekawych smaków.
Od września wracam z długimi artykułami :D W planach:
- Wyspy Jinmen - czyli okno na Chiny
- Godny następca restauracji toaletowej, czyli Kaohsiungowe restauracje tematyczne
- z kosmetycznych spraw - pedikiur po tajwańsku
- wycieczka z wielorybem w tle - tajwańskie Muzeum Fauny i Flory Oceanu (skoro ten wieloryb tak internety porusza)
- wakacyjnych wspomnień czar, czyli Filipiny i reszta