…
Zastanawiałam się jak decyzja o moim powrocie zostanie przyjęta na miejscu, bo kończąc pobyt na Pięknej Wyspie – wielu obiecuje, że jeszcze raz i raz się zobaczymy, ale wychodzi jak zwykle, czyli wspomnień czar. Nie, żebym się specjalnie przejmowała, aczkolwiek zdawałam sobie sprawę, że plotek na temat mój i Katarzyny było sporo, i nie były to miłe historie…
Na wejściu zostałam olana przez jedną koleżankę (nie doświadczyła nigdy lotu samolotem, nie tylko takiego powyżej 10 godzin ale jakiegokolwiek, więc ma marne rozeznanie jak wyrąbany może być człowiek po locie transkontynetalnym, więc prawdę mówiąc nie dziwię się, że się jej nie chciało na lotnisko jechać bo to kawał drogi), poznałam inną w zamian za to…
Moja ukochana Ye Laoshi na mój widok zapiszczała z uciechy i wyściskała mnie serdecznie na środku deptaka w Wendzarni.
Tina (Kasi asystentka zeszłoroczna) minęła mnie na chodniku i aż ją zatkało!
Starszy Pan od instrumentów też przetarł oczy a potem roześmiał się w głos, pytając co z moją siostrą (funkcjonowałyśmy jako bliźniaczki, szczerze mówiąc na wielu zdjęciach znajomi mają problem z odróżnieniem która jest która i w brak pokrewieństwa nikt nie wierzył)
Bifu, Tania oraz Kandydat na Męża Mark zareagowali identycznie – tak, pewnie, spotkajmy się … a kiedy będziesz na Tajwanie… Jesteś już? Ale jak to?
W HuaYuZhongXin od kopa mnie identyfikowano jako Złota Jabłonkę, wredna Ma Laoshi obdarzyła nieszczerym uśmiechem i spojrzeniem godnym bazyliszka (aż miałam ochotę jej lustrem przywalić przez ten koński łeb, wiadomo wszak, że na bazyliszki lustro jest stuprocentowo skuteczne, trzeba tylko z całej siły uderzyć w gadzi pysk) i rozpoczęła podsłuchiwanie ze śledzeniem… Cóż, jak mówi Doreen, ona jest w gruncie rzeczy dobrym człowiekiem, potrzeba tylko czasu aby to dostrzec… Duuuuużo czasu i mocnych okularów…
Weasley aż zbladł kiedy mu oznajmiłam że ja po ta kurtkę (którą mu pożyczyłam na wycieczkę do Oświęcimia, a potem darowałam bo nie miał nic innego nieprzemakalnego), a potem mnie łagodnie opier…, czemu nic mu nie powiedziałam, kiedy był w Polsce…
Serdecznie przywitali się ze mną wykładowcy – Jerry Pang (ten od Historii współczesnej Tajwanu i inemuri) od razu mnie zaczepił koło bieżni, na Dejniela (chyba największego mego antagonistę i vice versa) chwilę przyszło mi poczekać, ale też się przywitał, także pani dziekan YuJane od Ekonomii Regionalnej - a siedzący koło mnie kolega bladł z wrażenia, że takie sławy mnie pamiętają i witają, pod dziekanatem, gdy on śmiałości nie ma do nich zagadać i głowę z lekka spuszczał na czubki butów. Mnie też szczerze mówiąc dziwnie się zrobiło.
Nasza mało kompetentna Konsti (którą większość międzynarodowych studentów miała ochotę posłać w kosmos za liczne błędy jakie popełniała) wyściskała mnie z piskami…
Ale – najlepsza była pani sekretarka. Popatrzyła na mnie bystro,przekrzywiła główkę po ptasiemu, uśmiechnęła się. Tydzień później podeszła po wymianie uprzejmości z wykładowcami i zapytała – czy to ty byłaś tu na wymianie w zeszłym roku? Potwierdziłam, a ona dalej – poznałam cię po tej sukience na szkolnych urodzinach…
Zielona sukienka w kwiatki stała się moim znakiem rozpoznawczym. Pamiętam apel kolegi Sławomira, co pytał, czy ja innych ubrań nie mam ??? Nie wiem czy chciał mi dosłać parę ciuchów, czy dociąć – ale fakt, na większości fotek do połowy grudnia chyba występowałam w seledynkowej powiewnej romantycznej, bo wygodna, przewiewna, chroniła kolana przed klimy mroźnym powiewem, w tyłek się nie wrzynała i ograniczała przyklejanie krzesła do pośladków.
No dobra, tak naprawdę sukienka nie była głównym powodem…
Tak wrednych, kłopotliwych (walczących o swoje), a przy tym zdolnych i zaangażowanych zagranicznych studentek jak ja i Katarzyna to tu dawno nie mieli. I pewnie mieć nie będą… Jakiś powód musiał być, że kiedy niezidentyfikowana dziewoja trafiła do szpitala i wyszła nie regulując rachunku – jako pierwszy trop, HuaYuZhongXin pytało mnie, czy nie korzystałam czasem z tutejszej opieki zdrowotnej (pytał nowy chłopczyk alias popychadło biurowe, a Ma Laoshi jak zwykle strzelała z ucha, przyczajona za załomem ściany). Ale zielona sukienka stała się tu legendą 
Gorzej, ze legenda się z lekka przeciera, drugiej takiej mieć nie będę…
Ale co do klimatu wycieczki – I Klasa. Od wyprawy „skuterowej” przez deptanie po błocie do samego finału – ściennych potoków …bajecznie.
Mocno erotycznie kojarzy mi się ‘wodospad’ ale to dlatego, że dopiero co skończyłam czytać „Rajską pokusę” – H.Graham. Dobrze że nie pojechałaś tam z samym Lokalasem.
W każdym razie wrażenia niezapomniane, życzę Ci jeszcze setek takich przygód.